Puzzle z Beatlesów

Album ?Love? to dowód zarówno niesamowitych możliwości współczesnej techniki nagraniowej, jak i nieprzemijającej siły piosenek Wielkiej Czwórki

Love

The Beatles

EMI Music Poland

Nowa płyta The Beatles? To brzmi trochę jak żart. Archiwa zespołu zostały wyczyszczone do ostatniej nuty mniej więcej dziesięć lat temu, gdy powstawał trzypłytowy album "Anthology". Co prawda na singlach promowały go wówczas dwie nowe piosenki - "Free As A Bird" i "Real Love" - w których trzej żyjący muzycy dograli swoje partie do szkiców piosenek zarejestrowanych przez Johna Lennona przed śmiercią w 1980 r. Można i tak. Ale od tego czasu w zaświaty przeniósł się kolejny Beatles - George Harrison - i raczej mało prawdopodobne, aby zespół okrojony do połowy oryginalnego składu nagrał w najbliższej przyszłości jakiekolwiek nowe dźwięki. Takie numery może wykręcać The Who (Roger Daltrey i Pete Townshend wydali niedawno płytę firmowaną nazwą grupy). Beatlesom to nie uchodzi.

A jednak "Love" zasługuje na miano nowej płyty The Beatles. I to mimo że można na niej usłyszeć piosenki, które dobrze znamy: od jednego z ich pierwszych wielkich przebojów "I Want To Hold Your Hand" po "Because", "Come Together" czy "Something" z ich ostatniego albumu "Abbey Road". A jednak na "Love" dzieją się rzeczy niezwykłe i zaskakujące. Ale po kolei...

Pomysł na płytę narodził się podobno dobrych kilka lat temu, gdy George Harrison i zaprzyjaźniony z nim szef Cirque du Soleil postanowili zrealizować widowisko, które ilustrowałyby piosenki Beatlesów. Utwory Wielkiej Czwórki w cyrku? Ale Cirque du Soleil nie jest zwykłą trupą, to słynny na całym świecie zespół artystów realizujących niezwykle skomplikowane - i równie drogie - przedstawienia multimedialne, na które składają się elementy baletu, teatru muzycznego, widowisk typu światło i dźwięk oraz popisów cyrkowych. Zderzenie ich możliwości z muzyką The Beatles obiecywało co najmniej frapujące efekty.

Harrison przegrał walkę z rakiem w 2001 roku, ale idea zdążyła już zacząć żyć własnym życiem. Zgodę na kontynuowanie projektu wyrazili Paul McCartney i Ringo Starr, a także wdowy po pozostałych dwóch Beatlesach - Yoko Ono i Olivia Harrison. Du Soleil rozpoczął przygotowania do spektaklu w Las Vegas finansowanego przez kasyno i hotel The Mirage. Do strony muzycznej przedsięwzięcia wzięli się legendarny producent Beatlesów George Martin wraz ze swoim synem Gilesem.

Efekt to zapierające dech w piersiach widowisko "Love" i płyta o tym samym tytule. Aby obejrzeć show, trzeba się, niestety, wybrać do Las Vegas. Muzyki można posłuchać o wiele łatwiej - od dziś jest dostępna w sklepach. Dwaj panowie Martin dokonali na płycie rzeczy niezwykłej - zmiksowali w jedną całość 26 piosenek z różnych etapów działalności Beatlesów. Nie mówimy tu o współczesnych remiksach. George i Giles wykonali niebywałą pracę. Przekopali się przez setki nagrań grupy, rozbierając je przy tym na części pierwsze, ścieżka po ścieżce przesłuchując brzmienia kolejnych zarejestrowanych instrumentów. Potem - nie bacząc na oryginały - poskładali je na nowo, aby zabrzmiały tak, jakby powstały w 2006 r.

Nie posunęli się przy tym wyłącznie do zabawy dźwiękami w obrębie poszczególnych piosenek. Powplatali cytaty z jednych piosenek w inne, połączyli całe partie instrumentów czy linii wokalnych. Przypominają w tym trochę współczesnych realizatorów, którzy tworzą tak zwane mash up - nowe piosenki oparte wyłącznie na dźwiękach i słowach wyjętych z istniejących wcześniej przebojów. Co ciekawe, jednym ze słynniejszych przykładów mash up jest "Grey Album" zrealizowany przez Danger Mouse'a, który pomiksował ze sobą hiphopowy "Black Album" Jaya-Z z... "White Albumem" Beatlesów. Teraz Beatlesi mają swój jeden wielki "wewnętrzny mash up".

Oczywiście zaraz odezwą się oburzeni fani Wielkiej Czwórki. Niektóre pomysły z "Love" muszą szokować. Bo czy ktoś mógł pomyśleć, że usłyszy kiedyś linię wokalną "Within You Without You" nałożoną na sekcję rytmiczną "Tomorrow Never Knows"? Albo "Being For The Benefit Of Mr Kite" spleciony z niesamowitym finałem "I Want You (She's So Heavy)"? Zresztą nie trzeba aż takich drastycznych przykładów - niespodzianki na "Love" kryją się niemal w każdej nucie. Czy potrafimy sobie wyobrazić "Strawberry Fields Forever" pozbawione charakterystycznego brzmienia organów parowych (Beatlesi pracowali nad nim przez wiele dni) i zamienione w stonowaną balladę? Albo "While My Guitar Gently Weeps" oparte na brzmieniu gitary akustycznej i partii smyczków (to zresztą jedyna ścieżka na całej płycie, której Martin nie wyjął z nagrania zespołu, lecz dograł współcześnie).

Zanim jednak na "Love" polecą gromy ze strony ortodoksów, warto powiedzieć jedno - tej płyty słucha się fantastycznie. Powala już sama jakość dźwięku. The Beatles nie doczekali się nigdy remasteringu z prawdziwego zdarzenia. Tu ich piosenki zostały zrealizowane w systemie 5.1 surround. Różnica jakości w porównaniu z oryginałami jest imponująca. Zabiegi Martinów nadały nową jakość nawet piosenkom, które w dyskografii zespołu ginęły w cieniu największych przebojów - wystarczy posłuchać śpiewanego przez Ringo Starra "Ocotopus's Garden". Cała płyta to także nieustanna zabawa w skojarzenia i wyszukiwanie elementów, z których została ułożona ta wielka układanka. No i najważniejsze - to przecież wciąż piosenki Beatlesów. A one - bez względu na to, jakim podda się je zabiegom - zawsze pozostają wielkie.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.