Historia sfilmowana

W piątek Instytut Sztuki Filmowej ogłosi wyniki konkursu na scenariusz filmu o Powstaniu Warszawskim. Jeszcze nigdy w polskim kinie nie realizowano tylu filmów historycznych, co w ostatnim roku

Nie tylko debata polityczna w Polsce jest zdominowana przez rozliczenia z przeszłością. Również kino szuka inspiracji w historii, zwłaszcza najnowszej. Połowa projektów zgłoszonych w tym roku do Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej z wnioskiem o dofinansowanie to projekty filmów historycznych.

Szczególną popularnością wśród reżyserów i scenarzystów cieszy się oczywiście XX wiek, przedmiot gorących sporów i rozliczeń. Wśród tematów dominuje martyrologia. Listę dofinansowanych w tym roku tytułów otwiera film Andrzeja Wajdy "Post mortem. Opowieść katyńska", następne propozycje to już zrealizowany "Strajk" Volkera Schlöndorffa o Annie Walentynowicz i "Popiełuszko" Rafała Wieczyńskiego. Będzie też "Teczka" Andrzeja Kostenki (rzecz o lustracji), "Mała Moskwa" Waldemara Krzystka (o miłości oficera LWP do Rosjanki z radzieckiej bazy w Legnicy w latach 60.) czy "Cwaniak z Workuty" Grzegorza Królikiewicza (o Polaku więzionym przez NKWD w latach 1945-55).

Pasja historyczna opanowała także dokumentalistów: w najbliższym czasie mają powstać filmy o Ryszardzie Kuklińskim, Władysławie Bartoszewskim, Wilmie Hosenfeldzie (wybawcy Władysława Szpilmana), Janie Nowaku-Jeziorańskim, Grzegorzu Przemyku. W zapowiedziach jest pełnometrażowy dokument o Katyniu, kolejne filmy o "Solidarności" i Marcu '68. Powstanie nawet dokument o zwalczaniu prywatnej inicjatywy w PRL.

Zwrot w kierunku historii to nie tylko zasługa politycznej atmosfery w Polsce. Ma na to wpływ również zwiększenie środków na kinematografię - wielu pomysłów na filmy historyczne reżyserzy nie mogli zrealizować wcześniej ze względu na wysokie koszty. Filmy historyczne są przeciętnie dwukrotnie droższe od współczesnych. Nic dziwnego, że scenariuszy przybywa z miesiąca na miesiąc.

Czy jednak wielka podaż produkcji historycznych spotka się z uznaniem publiczności? - Filmy historyczne służą zachowaniu ciągłości kultury. Mówią o pamięci narodu. Mają znaczenie nie tylko z punktu widzenia uczestnictwa w kulturze, ale także popularyzacji historii. I dlatego powinny powstawać. Chodzi tylko o to, aby to były dobre filmy, uniwersalne, a nie nachalnie dydaktyczne - mówi Agnieszka Odorowicz, dyrektor PISF.

Tymczasem eksperci Instytutu odrzucają coraz więcej scenariuszy, bo zostały napisane nieudolnie, głównie z myślą o łatwiejszym dostępie do środków finansowych. Odrzucają nie ze względu na temat, lecz na jakość projektu. Jak mówi dyr. Odorowicz, niekiedy twórcy nie chcą się z tymi ocenami pogodzić i zaczyna się "szantaż tematem".

Podobny proces miał miejsce na Węgrzech za kadencji prawicowego rządu Viktora Orbána (1998-2002), który hojnie wspierał inicjatywy kulturalne związane z narodową tożsamością i historią. W Budapeszcie otwarto wtedy Narodowy Kinoteatr w odnowionym wielkimi nakładami kinie Urania. Większość budżetu filmowego poszła na realizację filmu "Hidember" (2002), patriotycznej opowieści o Istvánie Széchenym, największym węgierskim reformatorze XIX wieku. Reżyser Géza Béremenyi twierdził, że film nie ma konotacji politycznych, ale w opinii liberalnej prasy był to fragment kampanii wyborczej prawicowego Fideszu. Historyczny fresk Béremenyiego nie stał się przebojem i nie zdobył wielu głosów dla partii Orbána, która przegrała wybory. Zdecydowanie większą popularnością cieszył się wówczas na Węgrzech amerykański "Atak klonów".

Czy w Polsce historyczna kinematografia stanie się instrumentem bieżącej polityki? Czy też będzie okazją do refleksji nad naszą narodową tożsamością? Czy twórcy pójdą w ślady Henryka Sienkiewicza i będą mitologizować polską przeszłość dla pokrzepienia serc, czy jednak spojrzą na nią krytycznie jak Witold Gombrowicz w swojej "Historii"? Odpowiedź poznamy już w przyszłym roku, na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni.

Copyright © Gazeta.pl sp. z o.o.